Anna Mikołajczyk
Kategoria:

 Dzień dobry! (1-5.06.2020)

 

Maj to piękny miesiąc, kiedy obchodzimy Dzień Matki, czerwiec zaś rozpoczyna się Dniem Dziecka a pod koniec  miesiąca mamy Dzień Taty. Dzisiaj chciałabym  złożyć życzenia wszystkim dzieciom. Życzę dzieciom i ich rodzicom, jak najmniej zmartwień i jak najwięcej radości, zdrowia, szczęścia oraz spełnienia marzeń.

 

W tym tygodniu proponuję interaktywne gry rozwijające spostrzegawczość, koncentrację uwagi, pamięć wzrokową oraz  wyodrębnianie głoski. Zapraszam do ćwiczeń.

https://view.genial.ly/5ecec2cd95a58b0d8d8c7e03

https://view.genial.ly/5eca59e2f3aac90d34a37c23

https://view.genial.ly/5ec91b27ad9c9e0d8e207940

https://view.genial.ly/5ec638186e4bae0d1af48f15

https://view.genial.ly/5ec78156f14dd60d90737f05

Wytrwałej i radosnej zabawy!

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

O wartościach

Żeby nadać życiu ramy
słuchaj porad swojej mamy.
By pamiętać w tej radości:
Najważniejsze są wartości.

Co to wartość? – spytasz pewnie.
To rzecz ważna, co nie blednie.
Jest filarem, który w życiu
nie powinien być w ukryciu.

Jest to coś, czym się kierujesz,
gdy decyzje podejmujesz.
Kilka ważnych chcę przedstawić.
Mogą dzisiaj Ciebie bawić,
ale z czasem synku drogi
pozwalają wstać na nogi.

Wybór trudny – co jest ważne
chciałabym wypisać każde.
Wszak wybierzesz kiedyś sam.
Dzisiaj kilka jednak mam.

Najważniejszą wybrać trudno.
Wszystkie więc postawię równo,
więc szacunek ważna rzecz.
Do każdego trzeba mieć.
Czy jest duży czy też nie,
myśleć może to co chce
i narzucać nie należy,
tego co Ci w głowie leży.

Prawo ma każdy do zdania własnego
i nic nikomu nigdy do tego.
Ważne by z szacunkiem do ludzi podchodzić,
nawet gdy trudno nam się z nimi zgodzić.

Empatia to jest też rzecz ważna
i jak szacunek jest równie poważna.
Dzięki niej wiemy jak inny się czuje,
nawet gdy tego nie okazuje.
Lepiej rozumieć wtedy możemy
drugiego człowieka – jeśli tylko chcemy.

Uczciwym być warto zawsze i wszędzie,
w życiu prywatnym, szkole, urzędzie…
Kłamstwo ma zawsze krótkie nogi,
łatwo w nim zboczyć z właściwej drogi.

Szczerość mogę dodać do tego.
W szczerości bowiem nie ma nic złego.
Jeżeli robisz to w subtelny sposób
i nie ranisz przy tym postronnych osób.

Wartością ważną jest także rodzina.
Tutaj się życie nasze zaczyna.
Warto pamiętać na całe lata,
że jest jeszcze mama, jest jeszcze tata.
Nawet jeśli będziesz już taki dorosły
dbaj zawsze o wszystkie rodzinne mosty.

Pielęgnuj tradycję, życzenia składaj,
czasami zadzwoń – po prostu pogadaj.

Zawsze wraca wszystko co w życiu dajesz.
Dobry jesteś dla innych – dobro dostajesz.
Kiedyś sam wybierzesz co jest w życiu ważne,
A wtedy my słuchać będziemy uważnie.

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

O wartościach

Żeby nadać życiu ramy
słuchaj porad swojej mamy.
By pamiętać w tej radości:
Najważniejsze są wartości.

Co to wartość? – spytasz pewnie.
To rzecz ważna, co nie blednie.
Jest filarem, który w życiu
nie powinien być w ukryciu.

Jest to coś, czym się kierujesz,
gdy decyzje podejmujesz.
Kilka ważnych chcę przedstawić.
Mogą dzisiaj Ciebie bawić,
ale z czasem synku drogi
pozwalają wstać na nogi.

Wybór trudny – co jest ważne
chciałabym wypisać każde.
Wszak wybierzesz kiedyś sam.
Dzisiaj kilka jednak mam.

Najważniejszą wybrać trudno.
Wszystkie więc postawię równo,
więc szacunek ważna rzecz.
Do każdego trzeba mieć.
Czy jest duży czy też nie,
myśleć może to co chce
i narzucać nie należy,
tego co Ci w głowie leży.

Prawo ma każdy do zdania własnego
i nic nikomu nigdy do tego.
Ważne by z szacunkiem do ludzi podchodzić,
nawet gdy trudno nam się z nimi zgodzić.

Empatia to jest też rzecz ważna
i jak szacunek jest równie poważna.
Dzięki niej wiemy jak inny się czuje,
nawet gdy tego nie okazuje.
Lepiej rozumieć wtedy możemy
drugiego człowieka – jeśli tylko chcemy.

Uczciwym być warto zawsze i wszędzie,
w życiu prywatnym, szkole, urzędzie…
Kłamstwo ma zawsze krótkie nogi,
łatwo w nim zboczyć z właściwej drogi.

Szczerość mogę dodać do tego.
W szczerości bowiem nie ma nic złego.
Jeżeli robisz to w subtelny sposób
i nie ranisz przy tym postronnych osób.

Wartością ważną jest także rodzina.
Tutaj się życie nasze zaczyna.
Warto pamiętać na całe lata,
że jest jeszcze mama, jest jeszcze tata.
Nawet jeśli będziesz już taki dorosły
dbaj zawsze o wszystkie rodzinne mosty.

Pielęgnuj tradycję, życzenia składaj,
czasami zadzwoń – po prostu pogadaj.

Zawsze wraca wszystko co w życiu dajesz.
Dobry jesteś dla innych – dobro dostajesz.
Kiedyś sam wybierzesz co jest w życiu ważne,
A wtedy my słuchać będziemy uważnie.

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

GRY I ZABAWY ROZWIJAJĄCE UMIEJĘTNOŚĆ KONCENTRACJI

INFORMACJA DLA RODZICÓW

  Każda zabawa rozwija wytrwałość dziecka, o ile stosuje się ono do reguł i nie rezygnuje przedwcześnie.
Gry i zabawy dają wspaniałą możliwość poprawy umiejętności koncentracji u dziecka. Na początku dzieci z zaburzeniami uwagi mają trudności w wytrwaniu w zabawie do końca. Zniechęca to rodziców, lecz bez ćwiczeń, bez regularnego mierzenia się z problemami dziecko nie będzie się rozwijać. Postawa rodziców ma tu kluczowe znaczenie. Jak dziecko ma się nauczyć odpowiedniego zachowania w grze, skoro rodzice tak łatwo się poddają?

Co można zrobić?

 Postanów, że będziesz grać z dzieckiem trzy razy w tygodniu.
Przy doborze gier kieruj się zainteresowaniami, możliwościami i wiekiem dziecka.
Unikaj przeciążenia dziecka. Zwracaj uwagę na to, czy gry nie są zbyt trudne i czy nie trwają zbyt długo.
By dziecko łatwiej zniosło rozczarowanie w przypadku przegranej, wymagania w stosunku do niego musisz zwiększać powoli.
Zadbaj również o własne potrzeby, tak by zabawa sprawiała przyjemność i tobie.

Jakie gry są właściwe?

 Każda gra jest dobra. Może to być zarówno gra towarzyska, konstrukcyjna (klocki lego lub zwykłe drewniane) zręcznościowa, z użyciem piłeczek i wszystkie inne. Także wspólne majsterkowanie, czytanie książek czy oglądanie albumów kształtuje wytrwałość dziecka. Dobór gier czy zajęć zależy w znacznej mierze od stawianych celów. Dobierajmy zatem gry i zabawy stosownie do treści, które chcemy dziecku przekazać.
Także wspólne twórcze zajęcia rozwijają umiejętność koncentracji u dziecka.

Czego możemy nauczyć swoje dziecko podczas zabawy?

- Czekania na swoją kolejkę (kontrolowania zachowań impulsywnych i czekania na zaspokojenie potrzeby).
- Obserwacji przebiegu gry i dostosowywania do niego swojego postępowania.
- Wytrwania aż do zakończenia gry, nawet jeżeli jej przebieg nie jest dla niego pomyślny.
- Radzenia sobie z frustracjami.
- Dostosowywania się do obowiązujących reguł gry.
Już sam fakt wspólnej gry czy zabawy z dzieckiem kilka razy w tygodniu doprowadzi do poprawy umiejętności koncentracji. Wyraźny postęp można osiągnąć jedynie wtedy, gdy ćwiczy się z dzieckiem inne niż dotychczas sposoby zachowań i pomaga mu regularnie przy ich zmianie.

Nastaw się na to, że gra czy ćwiczenia z dzieckiem nie będą przebiegać bezproblemowo.
Nie należy zatem reagować nadmiernym rozdrażnieniem, gdy dziecko nagle straci ochotę, nie chce współpracować bądź też reaguje agresją czy płaczem na porażkę.

Jak możemy wspierać postępy dziecka w nauce?

   Umiejętność koncentracji i wytrwałość nie poprawią się automatycznie tylko dlatego, że wybierzemy odpowiednią grę rozwijającą koncentrację. Największe znaczenie dla zmian mają nasze własne działania wychowawcze. Najważniejszą rolę odgrywa konsekwencja wychowawcza i zasady, które narzucimy dziecku przy wykonywaniu określonej czynności, jak również informacja zwrotna, czyli przede wszystkim uznanie dla dziecka.

Wspieraj samodyscyplinę.

Siadając obok dziecka mamy lepszą możliwość wpływania na jego zachowanie. Widząc, że dziecko nie może się doczekać swojej kolejki, dotykaj jego ręki za każdym razem, gdy chce działać. W ten sposób sygnalizujesz mu, że musi jeszcze trochę poczekać.


- Unikaj ciągłego krytykowania, wspieraj wysiłki dziecka, konsekwentnie egzekwuj ustalone reguły i chwal za ich przestrzeganie.

- Nie okazuj wielkich emocji i nie czyń dziecku wyrzutów, ale dąż do tego by dotrzymało warunków umowy, tzn. pozostało na miejscu do zakończenia gry i przestrzegało jej reguł.


- Wybieraj na początku takie gry, które nie trwają zbyt długo.

-  Nie rozpoczynaj grami trwającymi 30 lub więcej minut. Powoli, z upływem tygodni, można wydłużać czas spędzony przy grze. Dobierając gry, zawsze zastanów się, czy dziecko będzie miało możliwość przeżycia sukcesu.

- Gdy wpadnie w złość lub będzie rozczarowane porażką, dodaj mu otuchy. Nie przerywaj jednak z tego powodu gry, raczej upieraj się przy jej zakończeniu. Porażki także trzeba umieć ponosić. Poczekaj, aż dziecko uspokoi się na tyle, by można było kontynuować grę. Gdy chce przedwcześnie odejść, powstrzymaj je. Dziecko musi się nauczyć, że ustalenia i umowy powinny być dotrzymywane. Tym łatwiej mu to przyjdzie, im konsekwentniej rodzice przy tym obstają.

 

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

EMPATIA

opowiadanie edukacyjne

  Maciek nie lubił środy, był to dla niego najcięższy dzień w tygodniu. Miał w szkole siedem lekcji, potem wstępował do babci po cotygodniową porcję pierogów ruskich dla całej rodziny i na koniec odbierał bliźniaczki z przedszkola. I właśnie ten ostatni etap był najtrudniejszy. Ci, którzy wychowują się z młodszym rodzeństwem, wiedzą, jakie to życiowe wyzwanie, ale ci, którzy mają młodsze siostry bliźniaczki, doświadczają czegoś szczególnego. Po prostu – jak by to Maciek określił – „przechlapane”. Siostry Maćka, Ewa i Zuzia, były bardzo energicznymi dziewczynkami. Gdy się ze sobą nie zgadzały, ich kłótnie słyszeli wszyscy sąsiedzi. Natomiast kiedy nie było między nimi wojny, zajmowały się sobą w jak najlepszej zgodzie.

  Dzisiejsze popołudnie nie należało do najszczęśliwszych, naburmuszone z niewiadomego powodu dziewczynki szły drogą we wrogim milczeniu. Maćkowi ciążyła ich niezgoda. Myślał więc tylko o tym, żeby już być w domu. Liczył na to, że przy obiedzie zapomną o przedszkolnych kłótniach i wszystko wróci do normy.

  Gdy rodzeństwo weszło do mieszkania, pozornie wszystko było jak zwykle, ale Maciek od samych drzwi miał wrażenie, że coś jest nie tak. Mama krzątała się jak co dzień po kuchni, z radia sączyła się cichutko muzyka, ale chłopiec czuł, że coś jest nie w porządku. To przekonanie było trudne do określenia, takie jakby nieracjonalne, i chłopiec nie wiedział, skąd się wzięło, ale dałby głowę za to, że się nie myli.
– Co jest, mamuś? – zapytał spontanicznie. – Co się stało?
– Nic się nie stało – odpowiedziała obojętnie. – Wszystko jest w porządku.
– Niemożliwe. – Chłopiec nie dawał za wygraną. – Przecież czuję, że coś jest nie tak. Powiedz, o co chodzi.
Mama dokładnie przyjrzała się swojemu synowi, a widząc w jego oczach autentyczną troskę i niepokój, postanowiła już dłużej go nie zwodzić.

– Nic się przed tobą nie ukryje – stwierdziła z uśmiechem. – Ależ ty jesteś wrażliwy, żeby coś takiego wyczuć. To na szczęście nic poważnego, mam za dużo pracy, a z tym się wiążą problemy. Dzisiaj to była tragedia, rozumiesz, młyn totalny. No i teraz ponoszę tego konsekwencje. Nie mam za grosz energii, a głowa boli mnie tak, jakby miała zaraz odpaść. Ot i wszystko.
– To ja mam propozycję nie do odrzucenia – powiedział zdecydowanie Maciek. – Ty się połóż i odpocznij, a ja zajmę się bliźniaczkami. Na obiad odgrzeję pierogi, a ty sobie chwilę pośpisz.

  Ledwo skończył mówić, gdy do kuchni wpadły Ewa z Zuzią i zaczęły głośno wylewać na siebie żale.
– Mamo, a Ewka zabazgroliła mi dzisiaj w przedszkolu rysunek! – wołała Zuzia. – Specjalnie mi narysowała tak brzydko, żebym miała gorzej niż ona.
– Nieprawda, ja też nie umiem rysować konia – broniła się równie głośno Ewa. – Nie trzeba było prosić mnie o pomoc. Sama mogłaś rysować!
– Gdybym umiała, to bym rysowała! – wrzeszczała Zuzia. – Miałaś mi pomóc, nie bazgrolić!

  Bliźniaczki przekrzykiwały się, a między nimi stała bezradnie mama. Widać było, że faktycznie miała już dzisiaj wszystkiego dość.
– Spokój, cisza! – krzyknął nagle Maciek. – Co wy sobie wyobrażacie, że jesteście same na świecie? Mam dosyć waszych kłótni, natychmiast marsz do swojego pokoju!

  Zaskoczone dziewczynki zamilkły i w absolutnej ciszy dały się wyprowadzić starszemu bratu z kuchni. Gdy po chwili, już w swoim pokoju, chciały wrócić do przerwanej kłótni, Maciek nie dopuścił do tego.
– Czy wy ślepe jesteście, czy co? – zapytał siostry z wyrzutem. – Nie widzicie, że mama jest bardzo zmęczona i boli ją głowa? A wy wydzieracie się tak, że ogłuchnąć można. Jesteście egoistkami-terrorystkami i tylko wam powiem, że to wstyd.
– Jak to, mama przecież nie mówiła, że źle się czuje – broniła się Zuzia. – Skąd miałam wiedzieć?
– No właśnie, skąd? – Siostry, widać, już się pogodziły. – Gdybyśmy wiedziały, byłybyśmy grzeczne.
– To się rozumie samo przez się, to się czuje gdzieś w sercu, w środku – wyjaśnił spokojnie Maciek. – Jak przestaniecie się kłócić i będziecie uważniej obserwować innych ludzi, ich gesty i zachowanie, może nauczycie się zauważać takie rzeczy.

  Na te słowa siostry spojrzały na starszego brata z autentycznym zachwytem. I po raz pierwszy przyszło im do głowy, że on pewnie jest jakimś czarodziejem.

 

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

SŁUCH DOSKONAŁY

- Słuch doskonały -

Do zabawy będą potrzebne:

·        otoczenie, w którym znajdują się przedmioty wydające różne dźwięki (np. kuchnia)

Jak się bawić?

Dziecko zamyka oczy, w tym czasie rodzic prowokuje jakiś dźwięk (kuchnia jest doskonałym źródłem dźwięków - mieszanie herbaty, nalewanie wody, przykrywanie garnka przykrywką, itd.). Zadaniem dziecka jest go zidentyfikować. Po serii pięciu dźwięków rodzic z dzieckiem zamieniają się rolami (UWAGA! Należy pilnować, by dziecko nie stworzyło niebezpiecznej sytuacji, np. próbując zademonstrować dźwięk pracującego miksera).

Inny wariant zabawy - zadaniem dziecka jest powiedzieć, z czym kojarzy mu się dany dźwięk - z deszczem, z jazdą samochodem, z chrapaniem misia śpiącego zimą.

Wersja dla starszych dzieci: Dziecko ma zasłonięte oczy, a rodzic w tym czasie wydaje serię kilku różnych dźwięków - wydanych przez różne przedmioty, w różnych odstępach czasowych (np. dwa szybkie uderzenia przykrywką, raz postawienie szklanki na stół, zadźwięczenie łyżkami, zamknięcie piekarnika, trzy razy uderzenie łyżką o łyżkę). Dziecko odsłania oczy i próbuje odtworzyć identyczną sekwencję dźwięków, manipulując odpowiednio dobranymi przedmiotami.

Wesołej zabawy!

 

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

Bajka terapeutyczna "Wszyscy kochamy nasze mamy"

          Myszka Basia mieszkała wraz ze swoimi rodzicami w norce na kukurydzianym polu. Była jeszcze bardzo małą myszką, nosiła czerwoną kokardkę zawiązaną na swym mysim ogonku i taką samą kokardkę wpiętą we włoski na samym czubku głowy. Co dzień rano mamusia odprowadzała ją do mysiego przedszkola, które znajdowało się na skraju lasu. Żeby tam dotrzeć musiały minąć wiele łodyg dorodnej kukurydzy, potem polną dróżkę, po której czasami przejeżdżały traktory albo wozy, które ciągnęły konie, a potem jeszcze troszkę wśród wysokich traw. Basia bardzo lubiła te codzienne spacery z mamą, bo wtedy mogła sobie

z nią o wszystkim porozmawiać, opowiedzieć o tym, co jej się śniło albo zapytać dlaczego słońce jest takie żółte, a trawa taka zielona. Najbardziej jednak bała się tej drogi, po której jeździły pojazdy. Nigdy nie wiadomo, co nagle wyskoczy, zahuczy

i przemknie gdzieś w nieznanym kierunku. Ale kiedy mamusia mocno ściskała Basię za łapkę, czuła, że choćby nawet na drodze pojawiło się stado groźnych smoków albo innych potworów przy mamie nic jej nie grozi.

        Basia bardzo lubiła swoje mysie przedszkole. Panie przedszkolanki były bardzo miłe i wymyślały mnóstwo ciekawych zabaw. Najbardziej Basia lubiła zabawę w mysią królewnę. Oczywiście każda myszka chciała być królewną, ale panie za każdym razem wybierały kogo innego, żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Basi udało się zostać mysią królewną już trzy razy i była

z tego powodu bardzo dumna.

       Pewnego dnia, a było to niedługo przed Dniem Matki, panie przedszkolanki ogłosiły małym myszkom, że od następnego dnia będą zapraszały do przedszkola ich mamusie, żeby opowiedziały dzieciom o swojej pracy, o tym co najbardziej lubią robić i

w ogóle, żeby każdy mógł się pochwalić swoją mamusią. Wszystkie małe myszki bardzo się ucieszyły.

- Moja mamusia przyniesie skarby, które przywiozła z dalekich podróży! – krzyczała myszka Funia, której mama była dziennikarką w mysiej gazecie i bardzo dużo podróżowała.

- A moja mamusia przyniesie kostium, w którym ostatnio zagrała rolę złej czarownicy! – krzyczał Kazio, którego mamusia była aktorką w mysim teatrze.

- Ja poproszę, żeby moja mamusia przeczytała bajkę, którą ostatnio napisała! – machała łapkami Jania. Jej mamusia była autorką książek dla małych myszek – To bardzo ciekawa bajka o mysim rycerzu Filipie!

- Moja mama pokaże jak maluje się obrazy! – cieszył się Poluś, którego mama była znaną mysią malarką.

Tylko Basia nie cieszyła się z pomysłu pań przedszkolanek. Jej mamusia nie była ani dziennikarką, ani aktorka, nie pisała bajek ani nie malowała obrazów. Mama Basi pracowała w domu: gotowała, prała, cerowała skarpetki, robiła na drutach, szykowała zapasy na zimę. Jeśli mama przyjdzie do przedszkola i opowie o swojej pracy, wszystkie myszki będą się śmiały z Basi, że ma taką zwyczajną, “nieciekawą” mamę. Więc kiedy inne myszki trzymały w górze łapki i krzyczały: “Proszę pani, proszę pani, może moja mama jutro przyjdzie do przedszkola!”, Basia usiadła cichutko w kąciku i marzyła o tym, żeby nikt na nią nie zwrócił uwagi. Ale pani Malwina, którą Basia najbardziej lubiła ze wszystkich pań przedszkolanek, uważnie popatrzyła na myszkę i głośno powiedziała:

- Może poprosimy, żeby jutro przyszła do nas mama Basi…

Basia skuliła się, jakby chciała się stać jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości była i cichutko pisnęła:

- Moja mamusia nie może jutro przyjść do przedszkola, bo wyjeżdża do cioci…

Pani Malwina powiedziała więc, że w takim razie zaprasza na jutro mamę Funi, a mamusia Basi przyjdzie innym razem.

Następnego dnia w przedszkolu pojawiła się mama Funi – bardzo wesoła mysia dziennikarka, która przyniosła ze sobą mnóstwo zdjęć ze swoich podróży. Na jednym z nich siedziała pod wielką palmą kokosową, na innym spoglądała z góry na wodospad, jeszcze na innym brnęła w ogromnych zaspach śniegu podczas podróży na Antarktydę. Pokazała małym myszkom kolekcję swoich wspaniałych kamieni z różnych stron świata. Myszki były zachwycone.

Potem do przedszkola przyszła mama Kazia, która odegrała przed dziećmi scenkę ze spektaklu o złej czarownicy i dobrej, szarej myszce, która szukała szczęścia. Nawet sam Kazio przestraszył się, kiedy jego mama przebrana za złą wiedźmę krzyknęła: “Zaraz zaczaruję was w obrzydliwe ropuchy!”. A potem były wielkie brawa. Do przedszkola przyszła też mama Jani i czytała myszkom swoją nową bajkę. Wszyscy aż pyszczki pootwierali, taka była ciekawa. Była też mama Polusia, przyniosła ze sobą farby i sztalugę, każda z myszek mogła coś namalować jak prawdziwy malarz.

Któregoś dnia pani Malwina znowu zapytała Basię:

- Czy jutro twoja mama mogłaby nas odwiedzić?

Ale Basia pokręciła główką:

- Moja mama jest chora. Nie może wstawać z łóżka…

- Oj, to bardzo smutne! – zmartwiła się pani – Pozdrów mamusię od nas i życz jej szybkiego powrotu do zdrowia.

Oczywiście domyślacie się, że mama Basi wcale nie była chora, wprost przeciwnie, tryskała zdrowiem, szykując słoiczki

i konfiturami na zimę.

Basia właśnie bawiła się małymi figurkami, które zrobił jej tatuś z sosnowych szyszek, kiedy do drzwi norki ktoś delikatnie zastukał. Mama wytarła zabrudzone łapki fartuchem i krzyknęła:

- Już, już, otwieram!

Odsunęła zasuwkę i obie z Basią ujrzały stojącą w progu panią Malwinę. W łapkach trzymała bukiet polnych kwiatów i słoiczek

z sokiem. Na widok mamy Basi sprawiającej wrażenie zupełnie zdrowej, pani Malwina otworzyła pyszczek ze zdziwienia:

- Myślałam, że pani jest chora… Przyniosłam syrop malinowy, bo najlepszy środek na przeziębienia…

Ale mama Basi była równie zdziwiona jak pani Malwina:

- Ja miałabym być chora? – wzruszyła ramionami – Kto pani naplótł takich bzdur?

Obie spojrzały w stronę Basi, ale myszka już zniknęła za drzwiami mysiej spiżarni. Ukryła się tam i miała ochotę zniknąć na zawsze, byleby tylko nie patrzeć w oczy mamusi i pani Malwiny.

Tymczasem mama z panią Malwiną bardzo długo rozmawiały, Basia nawet nie słyszała, kiedy pani wyszła.

A nazajutrz… Nazajutrz Basia pomaszerowała do przedszkola razem z mamą. Mamusia zabrała ze sobą wiklinowy koszyczek,

w którym schowała coś, czego Basia nie zauważyła. Kiedy wszystkie myszki siedziały już przy swoich stolikach, pani Malwina powiedziała;

Mamy dziś w przedszkolu gościa. Mama Basi przyniosła nam smakowite konfitury i miodek własnej roboty . Chce wam opowiedzieć o swojej pracy – bo mama Basi jest gospodynią domową. To bardzo odpowiedzialna i ciężka praca!

A potem było jak w bajce. Mama tak ciekawie opowiadała o tym, jak szykuje przetwory na zimę, jak gotuje pyszne konfitury,

że wszystkie myszki słuchały jej z zapartym tchem. No i najważniejsze było to, że można było tych smakowitości spróbować. Bo mama Basi zabrała ze sobą do przedszkola koszyk pełen słoiczków z pysznymi konfiturami i słodziutkim miodkiem. Palce lizać!

- Ale ty jesteś szczęśliwa! – powiedział Kazio – Masz taką wspaniałą mamę…

- Ja bym chciała, żeby moja mama umiała robić takie pyszności… - westchnęła rozmarzona Jania.

A Basia zarumieniła się po sam czubek swojej czerwonej kokardki i bardzo, bardzo mocno przytuliła się do swojej mamusi.

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

Bajka terapeutyczna "Wszyscy kochamy nasze mamy"

          Myszka Basia mieszkała wraz ze swoimi rodzicami w norce na kukurydzianym polu. Była jeszcze bardzo małą myszką, nosiła czerwoną kokardkę zawiązaną na swym mysim ogonku i taką samą kokardkę wpiętą we włoski na samym czubku głowy. Co dzień rano mamusia odprowadzała ją do mysiego przedszkola, które znajdowało się na skraju lasu. Żeby tam dotrzeć musiały minąć wiele łodyg dorodnej kukurydzy, potem polną dróżkę, po której czasami przejeżdżały traktory albo wozy, które ciągnęły konie, a potem jeszcze troszkę wśród wysokich traw. Basia bardzo lubiła te codzienne spacery z mamą, bo wtedy mogła sobie

z nią o wszystkim porozmawiać, opowiedzieć o tym, co jej się śniło albo zapytać dlaczego słońce jest takie żółte, a trawa taka zielona. Najbardziej jednak bała się tej drogi, po której jeździły pojazdy. Nigdy nie wiadomo, co nagle wyskoczy, zahuczy

i przemknie gdzieś w nieznanym kierunku. Ale kiedy mamusia mocno ściskała Basię za łapkę, czuła, że choćby nawet na drodze pojawiło się stado groźnych smoków albo innych potworów przy mamie nic jej nie grozi.

        Basia bardzo lubiła swoje mysie przedszkole. Panie przedszkolanki były bardzo miłe i wymyślały mnóstwo ciekawych zabaw. Najbardziej Basia lubiła zabawę w mysią królewnę. Oczywiście każda myszka chciała być królewną, ale panie za każdym razem wybierały kogo innego, żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Basi udało się zostać mysią królewną już trzy razy i była

z tego powodu bardzo dumna.

       Pewnego dnia, a było to niedługo przed Dniem Matki, panie przedszkolanki ogłosiły małym myszkom, że od następnego dnia będą zapraszały do przedszkola ich mamusie, żeby opowiedziały dzieciom o swojej pracy, o tym co najbardziej lubią robić i

w ogóle, żeby każdy mógł się pochwalić swoją mamusią. Wszystkie małe myszki bardzo się ucieszyły.

- Moja mamusia przyniesie skarby, które przywiozła z dalekich podróży! – krzyczała myszka Funia, której mama była dziennikarką w mysiej gazecie i bardzo dużo podróżowała.

- A moja mamusia przyniesie kostium, w którym ostatnio zagrała rolę złej czarownicy! – krzyczał Kazio, którego mamusia była aktorką w mysim teatrze.

- Ja poproszę, żeby moja mamusia przeczytała bajkę, którą ostatnio napisała! – machała łapkami Jania. Jej mamusia była autorką książek dla małych myszek – To bardzo ciekawa bajka o mysim rycerzu Filipie!

- Moja mama pokaże jak maluje się obrazy! – cieszył się Poluś, którego mama była znaną mysią malarką.

Tylko Basia nie cieszyła się z pomysłu pań przedszkolanek. Jej mamusia nie była ani dziennikarką, ani aktorka, nie pisała bajek ani nie malowała obrazów. Mama Basi pracowała w domu: gotowała, prała, cerowała skarpetki, robiła na drutach, szykowała zapasy na zimę. Jeśli mama przyjdzie do przedszkola i opowie o swojej pracy, wszystkie myszki będą się śmiały z Basi, że ma taką zwyczajną, “nieciekawą” mamę. Więc kiedy inne myszki trzymały w górze łapki i krzyczały: “Proszę pani, proszę pani, może moja mama jutro przyjdzie do przedszkola!”, Basia usiadła cichutko w kąciku i marzyła o tym, żeby nikt na nią nie zwrócił uwagi. Ale pani Malwina, którą Basia najbardziej lubiła ze wszystkich pań przedszkolanek, uważnie popatrzyła na myszkę i głośno powiedziała:

- Może poprosimy, żeby jutro przyszła do nas mama Basi…

Basia skuliła się, jakby chciała się stać jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości była i cichutko pisnęła:

- Moja mamusia nie może jutro przyjść do przedszkola, bo wyjeżdża do cioci…

Pani Malwina powiedziała więc, że w takim razie zaprasza na jutro mamę Funi, a mamusia Basi przyjdzie innym razem.

Następnego dnia w przedszkolu pojawiła się mama Funi – bardzo wesoła mysia dziennikarka, która przyniosła ze sobą mnóstwo zdjęć ze swoich podróży. Na jednym z nich siedziała pod wielką palmą kokosową, na innym spoglądała z góry na wodospad, jeszcze na innym brnęła w ogromnych zaspach śniegu podczas podróży na Antarktydę. Pokazała małym myszkom kolekcję swoich wspaniałych kamieni z różnych stron świata. Myszki były zachwycone.

Potem do przedszkola przyszła mama Kazia, która odegrała przed dziećmi scenkę ze spektaklu o złej czarownicy i dobrej, szarej myszce, która szukała szczęścia. Nawet sam Kazio przestraszył się, kiedy jego mama przebrana za złą wiedźmę krzyknęła: “Zaraz zaczaruję was w obrzydliwe ropuchy!”. A potem były wielkie brawa. Do przedszkola przyszła też mama Jani i czytała myszkom swoją nową bajkę. Wszyscy aż pyszczki pootwierali, taka była ciekawa. Była też mama Polusia, przyniosła ze sobą farby i sztalugę, każda z myszek mogła coś namalować jak prawdziwy malarz.

Któregoś dnia pani Malwina znowu zapytała Basię:

- Czy jutro twoja mama mogłaby nas odwiedzić?

Ale Basia pokręciła główką:

- Moja mama jest chora. Nie może wstawać z łóżka…

- Oj, to bardzo smutne! – zmartwiła się pani – Pozdrów mamusię od nas i życz jej szybkiego powrotu do zdrowia.

Oczywiście domyślacie się, że mama Basi wcale nie była chora, wprost przeciwnie, tryskała zdrowiem, szykując słoiczki

i konfiturami na zimę.

Basia właśnie bawiła się małymi figurkami, które zrobił jej tatuś z sosnowych szyszek, kiedy do drzwi norki ktoś delikatnie zastukał. Mama wytarła zabrudzone łapki fartuchem i krzyknęła:

- Już, już, otwieram!

Odsunęła zasuwkę i obie z Basią ujrzały stojącą w progu panią Malwinę. W łapkach trzymała bukiet polnych kwiatów i słoiczek

z sokiem. Na widok mamy Basi sprawiającej wrażenie zupełnie zdrowej, pani Malwina otworzyła pyszczek ze zdziwienia:

- Myślałam, że pani jest chora… Przyniosłam syrop malinowy, bo najlepszy środek na przeziębienia…

Ale mama Basi była równie zdziwiona jak pani Malwina:

- Ja miałabym być chora? – wzruszyła ramionami – Kto pani naplótł takich bzdur?

Obie spojrzały w stronę Basi, ale myszka już zniknęła za drzwiami mysiej spiżarni. Ukryła się tam i miała ochotę zniknąć na zawsze, byleby tylko nie patrzeć w oczy mamusi i pani Malwiny.

Tymczasem mama z panią Malwiną bardzo długo rozmawiały, Basia nawet nie słyszała, kiedy pani wyszła.

A nazajutrz… Nazajutrz Basia pomaszerowała do przedszkola razem z mamą. Mamusia zabrała ze sobą wiklinowy koszyczek,

w którym schowała coś, czego Basia nie zauważyła. Kiedy wszystkie myszki siedziały już przy swoich stolikach, pani Malwina powiedziała;

Mamy dziś w przedszkolu gościa. Mama Basi przyniosła nam smakowite konfitury i miodek własnej roboty . Chce wam opowiedzieć o swojej pracy – bo mama Basi jest gospodynią domową. To bardzo odpowiedzialna i ciężka praca!

A potem było jak w bajce. Mama tak ciekawie opowiadała o tym, jak szykuje przetwory na zimę, jak gotuje pyszne konfitury,

że wszystkie myszki słuchały jej z zapartym tchem. No i najważniejsze było to, że można było tych smakowitości spróbować. Bo mama Basi zabrała ze sobą do przedszkola koszyk pełen słoiczków z pysznymi konfiturami i słodziutkim miodkiem. Palce lizać!

- Ale ty jesteś szczęśliwa! – powiedział Kazio – Masz taką wspaniałą mamę…

- Ja bym chciała, żeby moja mama umiała robić takie pyszności… - westchnęła rozmarzona Jania.

A Basia zarumieniła się po sam czubek swojej czerwonej kokardki i bardzo, bardzo mocno przytuliła się do swojej mamusi.

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

Bajka terapeutyczna "Wszyscy kochamy nasze mamy"

          Myszka Basia mieszkała wraz ze swoimi rodzicami w norce na kukurydzianym polu. Była jeszcze bardzo małą myszką, nosiła czerwoną kokardkę zawiązaną na swym mysim ogonku i taką samą kokardkę wpiętą we włoski na samym czubku głowy. Co dzień rano mamusia odprowadzała ją do mysiego przedszkola, które znajdowało się na skraju lasu. Żeby tam dotrzeć musiały minąć wiele łodyg dorodnej kukurydzy, potem polną dróżkę, po której czasami przejeżdżały traktory albo wozy, które ciągnęły konie, a potem jeszcze troszkę wśród wysokich traw. Basia bardzo lubiła te codzienne spacery z mamą, bo wtedy mogła sobie

z nią o wszystkim porozmawiać, opowiedzieć o tym, co jej się śniło albo zapytać dlaczego słońce jest takie żółte, a trawa taka zielona. Najbardziej jednak bała się tej drogi, po której jeździły pojazdy. Nigdy nie wiadomo, co nagle wyskoczy, zahuczy

i przemknie gdzieś w nieznanym kierunku. Ale kiedy mamusia mocno ściskała Basię za łapkę, czuła, że choćby nawet na drodze pojawiło się stado groźnych smoków albo innych potworów przy mamie nic jej nie grozi.

        Basia bardzo lubiła swoje mysie przedszkole. Panie przedszkolanki były bardzo miłe i wymyślały mnóstwo ciekawych zabaw. Najbardziej Basia lubiła zabawę w mysią królewnę. Oczywiście każda myszka chciała być królewną, ale panie za każdym razem wybierały kogo innego, żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony. Basi udało się zostać mysią królewną już trzy razy i była

z tego powodu bardzo dumna.

       Pewnego dnia, a było to niedługo przed Dniem Matki, panie przedszkolanki ogłosiły małym myszkom, że od następnego dnia będą zapraszały do przedszkola ich mamusie, żeby opowiedziały dzieciom o swojej pracy, o tym co najbardziej lubią robić i

w ogóle, żeby każdy mógł się pochwalić swoją mamusią. Wszystkie małe myszki bardzo się ucieszyły.

- Moja mamusia przyniesie skarby, które przywiozła z dalekich podróży! – krzyczała myszka Funia, której mama była dziennikarką w mysiej gazecie i bardzo dużo podróżowała.

- A moja mamusia przyniesie kostium, w którym ostatnio zagrała rolę złej czarownicy! – krzyczał Kazio, którego mamusia była aktorką w mysim teatrze.

- Ja poproszę, żeby moja mamusia przeczytała bajkę, którą ostatnio napisała! – machała łapkami Jania. Jej mamusia była autorką książek dla małych myszek – To bardzo ciekawa bajka o mysim rycerzu Filipie!

- Moja mama pokaże jak maluje się obrazy! – cieszył się Poluś, którego mama była znaną mysią malarką.

Tylko Basia nie cieszyła się z pomysłu pań przedszkolanek. Jej mamusia nie była ani dziennikarką, ani aktorka, nie pisała bajek ani nie malowała obrazów. Mama Basi pracowała w domu: gotowała, prała, cerowała skarpetki, robiła na drutach, szykowała zapasy na zimę. Jeśli mama przyjdzie do przedszkola i opowie o swojej pracy, wszystkie myszki będą się śmiały z Basi, że ma taką zwyczajną, “nieciekawą” mamę. Więc kiedy inne myszki trzymały w górze łapki i krzyczały: “Proszę pani, proszę pani, może moja mama jutro przyjdzie do przedszkola!”, Basia usiadła cichutko w kąciku i marzyła o tym, żeby nikt na nią nie zwrócił uwagi. Ale pani Malwina, którą Basia najbardziej lubiła ze wszystkich pań przedszkolanek, uważnie popatrzyła na myszkę i głośno powiedziała:

- Może poprosimy, żeby jutro przyszła do nas mama Basi…

Basia skuliła się, jakby chciała się stać jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości była i cichutko pisnęła:

- Moja mamusia nie może jutro przyjść do przedszkola, bo wyjeżdża do cioci…

Pani Malwina powiedziała więc, że w takim razie zaprasza na jutro mamę Funi, a mamusia Basi przyjdzie innym razem.

Następnego dnia w przedszkolu pojawiła się mama Funi – bardzo wesoła mysia dziennikarka, która przyniosła ze sobą mnóstwo zdjęć ze swoich podróży. Na jednym z nich siedziała pod wielką palmą kokosową, na innym spoglądała z góry na wodospad, jeszcze na innym brnęła w ogromnych zaspach śniegu podczas podróży na Antarktydę. Pokazała małym myszkom kolekcję swoich wspaniałych kamieni z różnych stron świata. Myszki były zachwycone.

Potem do przedszkola przyszła mama Kazia, która odegrała przed dziećmi scenkę ze spektaklu o złej czarownicy i dobrej, szarej myszce, która szukała szczęścia. Nawet sam Kazio przestraszył się, kiedy jego mama przebrana za złą wiedźmę krzyknęła: “Zaraz zaczaruję was w obrzydliwe ropuchy!”. A potem były wielkie brawa. Do przedszkola przyszła też mama Jani i czytała myszkom swoją nową bajkę. Wszyscy aż pyszczki pootwierali, taka była ciekawa. Była też mama Polusia, przyniosła ze sobą farby i sztalugę, każda z myszek mogła coś namalować jak prawdziwy malarz.

Któregoś dnia pani Malwina znowu zapytała Basię:

- Czy jutro twoja mama mogłaby nas odwiedzić?

Ale Basia pokręciła główką:

- Moja mama jest chora. Nie może wstawać z łóżka…

- Oj, to bardzo smutne! – zmartwiła się pani – Pozdrów mamusię od nas i życz jej szybkiego powrotu do zdrowia.

Oczywiście domyślacie się, że mama Basi wcale nie była chora, wprost przeciwnie, tryskała zdrowiem, szykując słoiczki

i konfiturami na zimę.

Basia właśnie bawiła się małymi figurkami, które zrobił jej tatuś z sosnowych szyszek, kiedy do drzwi norki ktoś delikatnie zastukał. Mama wytarła zabrudzone łapki fartuchem i krzyknęła:

- Już, już, otwieram!

Odsunęła zasuwkę i obie z Basią ujrzały stojącą w progu panią Malwinę. W łapkach trzymała bukiet polnych kwiatów i słoiczek

z sokiem. Na widok mamy Basi sprawiającej wrażenie zupełnie zdrowej, pani Malwina otworzyła pyszczek ze zdziwienia:

- Myślałam, że pani jest chora… Przyniosłam syrop malinowy, bo najlepszy środek na przeziębienia…

Ale mama Basi była równie zdziwiona jak pani Malwina:

- Ja miałabym być chora? – wzruszyła ramionami – Kto pani naplótł takich bzdur?

Obie spojrzały w stronę Basi, ale myszka już zniknęła za drzwiami mysiej spiżarni. Ukryła się tam i miała ochotę zniknąć na zawsze, byleby tylko nie patrzeć w oczy mamusi i pani Malwiny.

Tymczasem mama z panią Malwiną bardzo długo rozmawiały, Basia nawet nie słyszała, kiedy pani wyszła.

A nazajutrz… Nazajutrz Basia pomaszerowała do przedszkola razem z mamą. Mamusia zabrała ze sobą wiklinowy koszyczek,

w którym schowała coś, czego Basia nie zauważyła. Kiedy wszystkie myszki siedziały już przy swoich stolikach, pani Malwina powiedziała;

Mamy dziś w przedszkolu gościa. Mama Basi przyniosła nam smakowite konfitury i miodek własnej roboty . Chce wam opowiedzieć o swojej pracy – bo mama Basi jest gospodynią domową. To bardzo odpowiedzialna i ciężka praca!

A potem było jak w bajce. Mama tak ciekawie opowiadała o tym, jak szykuje przetwory na zimę, jak gotuje pyszne konfitury,

że wszystkie myszki słuchały jej z zapartym tchem. No i najważniejsze było to, że można było tych smakowitości spróbować. Bo mama Basi zabrała ze sobą do przedszkola koszyk pełen słoiczków z pysznymi konfiturami i słodziutkim miodkiem. Palce lizać!

- Ale ty jesteś szczęśliwa! – powiedział Kazio – Masz taką wspaniałą mamę…

- Ja bym chciała, żeby moja mama umiała robić takie pyszności… - westchnęła rozmarzona Jania.

A Basia zarumieniła się po sam czubek swojej czerwonej kokardki i bardzo, bardzo mocno przytuliła się do swojej mamusi.

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

ZASTOSOWANIE BAJKI: wg jej autora bajka może być pomocna w przełamywaniu strachu dziecka przed ciemnością. Pomoże też w tłumaczeniu dzieciom, że większość lęków jest tworem ich wyobraźni i mogą sobie łatwo z nimi poradzić.

 

"Czarownica i straszne strachy"

        Zupełnie niedawno niedaleko stąd, może nawet na tej samej ulicy, przy której stoi wasz dom, mieszkał sobie chłopiec o imieniu Staś. Był bardzo, bardzo odważny. Nie bał się szybko jeździć na rowerze. Potrafił wspinać się na najwyższe drzewa. A gdy pluszowy miś małej Alicji wpadł do wielkiej kałuży przed domem, Staś go wyciągnął i uratował. Wszystkie dzieci uważały, że jest najodważniejszy na świecie. Prawie tak samo odważny, jak tata Krzysia, który jest pilotem samolotu. Nikt na podwórku nie wiedział, że Staś bardzo boi się... ciemności. Gdy mama kładła go spać, zawsze prosił: - Zostań ze mną dopóki nie zasnę. Bo wiedział, że wszystkie strachy boją się mamy i dopóki ona będzie w pokoju nie wyjdą spod dywanu, zza kaloryfera i nie wskoczą znienacka przez uchylony lufcik wprost do jego łóżka.

- I nie gaś światła mamusiu – przypominał jeszcze na wszelki wypadek. – I zostaw otwarte drzwi.

Pewnej nocy Staś obudził się. W pokoju nie było mamy, a lampka była zgaszona. Chłopiec ze strachu schował głowę pod poduszkę. Być może leżałby tak aż do rana, ale nagle usłyszał wesoły głos:

- Halo, halo! Co tam słychać pod poduszką?

Wyjrzał ostrożnie ze swojej kryjówki i rozejrzał się po pokoju. Zobaczył, że w fotelu na biegunach siedzi jakaś pani.

- Kto ty jesteś? – zapytał przestraszony.

- Mam na imię Matylda – odpowiedziała tajemnicza postać.

- Czy jesteś czarownicą? – dopytywał się Staś.

- Chwileczkę – Matylda zastanowiła się. – Nie, chyba jednak nie jestem czarownicą.

- Szkoda... – westchnął chłopiec.

- A do czego potrzebna ci jest czarownica? – dopytywała się pani, która nie była czarownicą.

- Poprosiłbym ją, żeby wypowiedziała zaklęcie, po którym wszystkie straszne strachy z mojego pokoju uciekną na zawsze – wyszeptał Staś. W tym samym momencie coś zaskrzypiało. Chłopiec pisnął: - Ratunku! To na pewno potwór, który mnie zaraz zje – i znowu schował się pod kołdrę.

Gdy po chwili odważył się wyjrzeć ostrożnie zobaczył, że Matylda stoi przy oknie.

- Nie bój się i podejdź tu – powiedziała. A gdy Staś stanął obok niej powiedziała: - Nie ma żadnego potwora. To tylko stare skrzypiące okno. Nie musisz się już bać.

- Może i tak – zgodził się niechętnie chłopiec. – Ale w szafie na pewno mieszka jakiś duch, który co noc stuka przeraźliwie.

Matylda podeszła do szafy i ku przerażeniu Stasia uchyliła ją szeroko. Ze środka wyskoczył... Nie, wcale nie duch, tylko mały kotek.  

- Widzisz – roześmiała się Matylda. – To kiciuś stukał, bo bawił się w szafie twoimi butami. Czy w tym pokoju są jeszcze jakieś straszne strachy, czy rozprawiłam się już ze wszystkimi?

- Jest jeszcze jeden tam – Staś pokazał ręką za okno. – To musi być wilkołak, bo oczy mu się świecą w ciemności.

Matylda ku przerażeniu Stasia podeszła do okna i rozchyliła zasłony.

- Aaaaa – krzyknął przerażony chłopiec, bo nagle wilkołak znalazł się tuż, tuż...

- Otwórz oczy i spójrz – poprosiła Matylda.

Staś uchylił jedno oko. A ponieważ nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, natychmiast otworzył również drugie oko. Po wilkołaku nie było śladu, a za oknem dwa neony oświetlały wielką reklamę na sąsiednim domu.

- Teraz na pewno nie ma tu już żadnych strasznych strachów. – powiedziała Matylda i okryła Stasia kołdrą.

- Ale, co ja zrobię, jak się znowu pojawią – przestraszył się Staś.

- Zrobisz to, co ja dzisiaj – odpowiedziała Matylda. – Sprawdzisz, co cię przestraszyło. Zapamiętaj: najbardziej boimy się tego, czego nie znamy. – odpowiedziała Matylda i znikła. W tym samym momencie Staś obudził się we własnym łóżku. Za oknem był już ranek. Chłopiec zerwał się na równe nogi i popędził do kuchni.

- Mamo, mamo – musiał koniecznie opowiedzieć komuś, co mu się przytrafiło. – W nocy...

Nagle zamilkł, bo obok mamy w kuchni zobaczył Matyldę.

- Przywitaj się Stasiu – powiedziała mama. – To moja przyjaciółka z czasów, gdy byłam taka mała jak ty. Teraz jest lekarzem.

       Ale Staś i tak wiedział, że tajemnicza pani musi być czarownicą. Znała przecież zaklęcia, którymi przepędziła wszystkie straszne strachy z jego pokoju.

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

WOREK SKARBÓW

- Worek skarbów -

Do zabawy będą potrzebne:

·        worek przedszkolaka, może być również nieprzezroczysta reklamówka,

·        "skarby" - np. maskotka, gąbka do mycia, klucz, łyżka, itd.;

Jak się bawić?

Zabawa polega na rozpoznawaniu za pomocą zmysłu dotyku „skarbów”, które mama bądź inny opiekun schowali do worka. Dziecko chwyta poprzez worek, z zewnątrz, jeden z przedmiotów ukrytych w worku i dotykając go palcami ze wszystkich stron rozpoznaje, co to jest. Nie wkłada przy tym ręki do worka, a jedynie dotyka "skarbu" poprzez materiał, z którego zrobiony jest worek. Gdy odgadnie nazwę przedmiotu, dorosły opiekun wyciąga odkryty skarb i zgadujemy dalej. Jeżeli uczestników zabawy jest więcej, można urządzić konkurs: która z osób odgadnie więcej skarbów. Trzeba pamiętać o tym, by "skarby" były bezpieczne – bez ostrych zakończeń, gładkie.

W przypadku starszych dzieci możemy utrudnić zabawę: dziecko "obmacuje" worek ze wszystkich stron i stara się odgadnąć oraz zapamietać nazwy wszystkich przedmiotów znajdujących się, według niego, w środku. Potem zabieramy worek, a dziecko spisuje wszystkie przedmioty, jakie wyczuło w worku, starając się wymienić je wszystkie. Następnie wysypujemy zawartość worka i sprawdzamy, czy dziecko dobrze odkryło i zapamiętało wszystkie "skarby".

Wesołej zabawy!

 

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

AGNIESZKA KOZAK

Bajka o nadziei

Choćbyś został sam, choćbyś nie umiał żyć, wierzę, że odmieni Cię nadzieja...


     W pięknej dolinie, u stóp cudownych, zalanych słońcem gór była tętniąca śpiewem i radością wioska. Dolina odgrodzona była od świata z jednej strony pasmem pięknych gór, z drugiej strony wąską, ale bardzo rwącą rzeką. Ludzie, którzy w niej żyli byli naprawdę zadowoleni z życia, żyjąc z uprawy winogron. Winnice cudnie wypełniały całą dolinę i wydawało się, że stanowią cel i sens życia jej mieszkańców. Wiele trudu i pracy trzeba było włożyć w wielkie przestrzenie wypełnione krzewami.

   Każdej wiosny ludzie z drżeniem serca witali pierwsze promienie słońca - czy już na stałe zagości w dolinie, czy będzie dość łaskawe, by ogrzewać delikatne pąki rodzących się do życia krzewów. Latem z pewnym niepokojem patrzyli na słońce, czy nie spali zbytnio swymi promieniami ziemi, w której płynęły życiodajne soki, czy będzie wystarczająco dużo deszczu by nadać soczystej barwy liściom, by rośliny miały siłę do życia. Wczesną jesienią konieczne było chronienie owoców przed nagłymi atakami mrozu schodzącego czasami niespodziewanie z wysokich gór. Dzień zaczynał się w wiosce od pełnego niepokoju spojrzenia na winnicę i kończył otarciem potu po zakończonej pracy na polu. Uprawa winorośli była wszystkim, co ludzie ci mieli, co sprawiało, że żyli...

    Pewnego jesieni w wiosce wybuchł wielki pożar, który spalił wszystkie uprawy i wszystkie domy, spalił też mosty na rzece. Wielu ludzi zginęło w pożarze, a ci, którzy ocaleli, nie zdecydowali się na odbudowywanie swoich domów, zbyt wiele bólu wiązało się z tym miejscem, uprawy wypalone były do korzeni... Spalona dolina pokryta była popiołem, pełna zgliszczy, wydawało się, że zamarło w niej życie...

   Jednak pozostał w niej mały chłopiec, którego rodzice dawno zmarli i byli pochowani na miejscowym cmentarzu. Nikt o nim nie pamiętał wszyscy zajęci byli własnymi stratami i bólem, więc w końcu został w opuszczonej dolinie sam. Nie bardzo miał dokąd iść, bo tu było wszystko, co kochał i co było dla niego ważne. Z trudem przetrwał zimę dzięki zapasom, które wygrzebał spod ruin zwalonych domów. Pewnego wiosennego poranka, kiedy udał się na poszukiwanie pożywienia zobaczył kilka zielonych listków nieśmiało wyrastających z ziemi na tuż przy zboczu góry. Z drżeniem serca i z drżącymi z radości, ale i niepewności dłońmi podszedł do tego cudu wynurzającego się z ziemi - ku jego radości liście okazały się być liśćmi winorośli! Ogień nie strawił wszystkiego, pozostał korzeń, była to szansa na odbudowanie kawałka winnicy. Jakże cieszył się tym wyrastającym z ziemi, bezbronnym i delikatnym krzewem. Jego oczy nabrały blasku, w sercu zaświtała nadzieja. Chłopiec od razu oczyścił przestrzeń wokół drobnej roślinki i zaczął się nią opiekować, postanowił wybudować wysoki i gruby mur wokół swojego kawałka ziemi, by nigdy już żaden ogień nie mógł mu zagrozić.

    Jedyne, co do tej pory umiał, to uprawa winnic, był rolnikiem a nie budowniczym, nie znał się na budowaniu murów. Na brzegu rzeki znalazł starą łódkę, postanowił udać się do ludzi mieszkających po drugiej stronie rzeki i kupić od nich cegły i zaprawę murarską. Nie miał pieniędzy, więc postanowił nająć się jako ogrodnik i pomagać ludziom w uprawie ich roślin. Każdego dnia chłopiec przemierzał rwącą rzekę w swej małej łódeczce by pracować w ogrodach innych ludzi i za zarobione pieniądze kupować cegły na mur chroniący jego winnicę. Zaprzyjaźnił się też z ludźmi z wioski, wspólna praca bardzo ich do siebie zbliżyła.

    Jednocześnie rozpoczął mozolną pracę w swoim ogrodzie, rozsadzał krzewy, przygotowywał kolejne kawałki ziemi pod uprawę, mozolnie budował mur cegła po cegle, by chronić winnicę na wypadek pożaru. Jednak ciężka praca i pokonywanie rwącej rzeki małą łódką powoli wyczerpywało jego siły, tak, że czasami po powrocie z wioski nie miał już siły na pracę w swoim ogrodzie, jedynie na ułożenie kolejnej warstwy przywiezionych cegieł. Zaczął zaniedbywać swoją winnicę, za to ogrody ludzi, w których pracował, piękniały z tygodnia na tydzień. Ludzie, dla których pracował bardzo go polubili z troską patrzyli na jego zmęczone, spracowane ręce i na oczy, które zdawały się tracić swój blask... Pewnego dnia stary ogrodnik, któremu pomagał w pracy w ogrodzie zapytał, co go trapi. Chłopiec opowiedział staruszkowi, że brakuje mu sił i czasu na pracę we własnej winnicy, stary ogrodnik z pięknym i szczerym uśmiechem zaproponował mu pomoc. Chłopiec ucieszył się, ale potem ze smutkiem zauważył, że jego łódka jest za mała na to, by przewieźć ich obu na drugi brzeg, a inaczej nie można się było tam dostać.

   Ze spuszczoną ze zmęczenia i smutku głową podszedł do brzegu rzeki, z dala widać było piękny, wysoki mur, który chronił jego winnicę. Jakże był majestatyczny na tle zachodzącego słońca! Gdyby tylko na rzece zbudować most? No tak, most, ale skąd wziąć budulec, skąd wziąć cegły... Jakie to proste! Przecież cegieł, na które zapracował wystarczyłoby na solidny most, przecież mógł rozebrać mur i poprosić ludzi z wioski by pomogli mu w budowie mostu, by pomogli mu w pracy przy odbudowywaniu jego winnicy...

Wszystko co robimy, czego się podejmujemy, każda myśl i każdy talent w nas złożony są jak cegły - tylko od nas zależy czy użyjemy ich do budowania murów, które odgrodzą nas od ludzi i od miłości, czy użyjemy ich do budowania mostów, które pozwolą czasami przejść do drugiego człowieka, przekroczyć trudną i rwącą rzekę, które pozwolą innym przychodzić do nas...

 

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

Bajki psychoedukacyjne to takie bajki, których celem jest wprowadzenie zmian  w zachowaniu dziecka. Bohater bajki ma problem podobny do tego, który przeżywa dziecko. Zdobywa ono doświadczenia poprzez świat bajkowy, gdzie uczy się, jakie wzory zachowań należy zastosować, poszerza swoją samoświadomość, co sprzyja uczeniu się zachowania w trudnej sytuacji. Bajki tego typu są głównie wsparciem dla procesu wychowania – to opowiadania dla dziecka opieszałego, bałaganiarza, takiego, które nie chce iść spać. Wiele bajek jest adresowanych do dzieci nieuzyskujących pozytywnych wyników w nauce. Bajki te mają wskazać nowe wzory myślenia o sytuacjach lękotwórczych, przedstawić inne wzory reagowania emocjonalnego. Po przeczytaniu bajki psychoedukacyjnej należałoby zachęcić dzieci do narysowania ilustracji, uzewnętrznienia emocji, porozmawiania o tym, co czuli bohaterowie bajki. Dzieci same powinny zinterpretować bajkę, dopiero wówczas nabierze ona dla nich znaczenia osobistego. Przykład bajki psychoedukacyjnej, zaczerpnięty z  książki M. Molickiej.

Bajka psychoedukacyjna

LEKCJA DOBRYCH MANIER

W poniedziałek, dwaj koledzy, Łukasz i Jarek, którzy byli uczniami klasy piątej , pisali sprawdzian z matematyki. Dzień wcześniej Jarek nocował u Łukasza i zamiast uczyć się , bawili się klockami lego , grali na komputerze i jeździli na deskorolkach po całym osiedlu.
Kiedy pani zapisywała na tablicy treść zadań , Łukasz szybko zajrzał do zeszytu , ale trwało to krótko , bo nauczycielka skończyła właśnie pisać. Na rozwiązanie testu mieli całą godzinę lekcyjną. Jarek z ośmiu zadań rozwiązał tylko dwa i na dodatek nie wiedział czy dobrze.
Łukasz zaś pukał się ciągle długopisem po głowie jakby myślał, że to mu pomoże odtworzyć szczątkowe informacje. Wszyscy uczniowie oddali kartki, a koledzy siedzieli bezradnie w ławce.
Gdy z niechęcią podali pani prace, nauczycielka popatrzyła na nich i powiedziała :
- Oj, chłopcy, chłopcy... -po czym wzięla klucz i wyszła z sali.
Następnego dnia nauczycielka oddała sprawdziany. Niestety, Łukasz i Jarek po raz kolejny otrzymali jedynkę. Niezadowoleni chłopcy umówili się , że zaraz po lekcjach spotkają się w parku , gdzie dla odreagowania szkolnego niepowodzenia , będą szaleć na deskorolkach.
Park znajdował się w samym środku miasta. Był jego ozdobą i miejscem towarzyskich spotkań.
Rosły na jego terenie piękne, rzadko spotykane gatunki drzew i krzewów, a uwagę wszystkich przyciągał rozłożysty platan.
Chłopcy chcieli pojechać starą trasą , która była zarośnięta przez gałęzie. Wpadali na zarastające drogę konary i pięknie kwitnące krzewy różane , łamali gałęzie dębowe, a dla poprawienia humoru wyrysowali scyzorykiem inicjały swoich imion, kalecząc korę pięknego platanu.
- Masz ty krzaku, to za moją jedynkę ! - wrzasnął Łukasz, łamiąc gałąź.
- A to ode mnie ! -wołał Jarek i kopał brzozę.
Młodzieńcy dopięli swego - utorowali sobie drogę.
Nagle zza drzewa , ni stąd ni zowąd, wyszła starsza kobieta. Była ubrana w sukienkę malowaną w kolorowe kwiaty, kapelusz, w który wplecione były gałązki wierzbowe, a jej buty ozdobione były zielonym mchem i fiołkami.
Koledzy stali przez chwilę nieruchomo. Postać , którą spostrzegli , wydawała im się dziwaczna , ale zarazem baśniowa.
- Witam was, mam na imię Róża i opiekuję się tym parkiem od kilku wieków. A wy jak macie na imię?- uprzejmie spytała kobiecina.
Chłopcy ze strachu nie potrafili przypomnieć sobie imion.
- Widziałam przed chwilą co zrobiliście - mówiła dalej Róża.
Sprawiliście ból moim przyjaciołom: drzewom, krzewom i kwiatom, które rosły tu spokojnie, będąc ozdobą tego pięknego parku i mieszkaniem dla ptaków.
- Czy uważacie, że to, co zrobiliście , było rozsądne?- powiedziała do nich Róża.
Oni spojrzeli na siebie i ze spuszczonymi głowami odpowiedzieli, że to było bardzo niemądre zachowanie.
- Tak myślałam... Skoro tak , to posłuchajcie co mam wam do powiedzenia - z opanowaniem i spokojem powiedziała do nich.
- Chodzicie do szkoły, prawda ?- zapytała Róża.
-Tak.- nieśmiało odpowiedzieli chłopcy.
- No jeżeli tak, to z pewnością mieliście lekcję poświęconą drzewom i innym roślinom. Wiecie jak pożyteczne są wszelkie rośliny , więc pod żadnym pozorem nie wolno ich niszczyć !
Jestem przekonana, że wiecie o tym doskonale i dlatego mam dla was prezent, który w każdej sytuacji przypomni wam o tym.-skończyła mówić staruszka.
- A co to za prezent?-nieśmiało zapytał Łukasz.
- To czarodziejskie listki dobrych manier. One wskażą wam , jak postępować w swoim życiu.
Wykorzystajcie to życie mądrze , bowiem macie je tylko jedno. Bądźcie przykładem dla innych i nie sprawiajcie więcej przykrości ludziom , roślinom i zwierzętom.- uśmiechnęła się Róża i zaraz potem zniknęła.
- Dziękujemy pani za wszystko ! Od teraz staniemy się już lepsi !- krzyczeli chłopcy, ale odpowiadało im tylko echo.
Jarek wziął do ręki pięć czarodziejskich listków i głośno odczytał :
- Będę strażnikiem przyrody !
- Będę opiekował się parkiem i dbał o jego piękno !
- Będę radosny, bo wówczas nie zrobię krzywdy nikomu !
- Będę umiał przepraszać za swoje czyny !
- Będę zdobywał coraz większą wiedzę i pożytecznie stosował ją w życiu codziennym !
A wy, jak myślicie, czy chłopcom uda się dotrzymać obiecanego słowa ?

 

Anna Mikołajczyk
Kategoria:

Dyżur pedagoga : wtorek, środa godz. 12.00-16.00. Uprzejmie proszę o kontakt   nr  tel. 507 045 159